28.6.14

[25]. Przerwane święta



Z trudem przełknąwszy ślinę, zmusił nogi do ruchu. Oprócz mroku, w pomieszczeniu panowała również cisza. Justin bez problemu słyszał swój przyśpieszony oddech oraz szaleńczo bijące serce. Był zdezorientowany. Nie miał pojęcia, co mógł oznaczać nagły brak prądu. Po omacku podszedł do okna i dyskretnie wyjrzał zza firanki. Ktoś stał pod tym samym drzewem, co ostatnio. Bieber zrozumiał, że to osoba, która zadała mu cios prosto w żebra. Dałby sobie za tą pewność, rękę uciąć!
Czuł niepokój w podbrzuszu. W dodatku nie mógł dostrzec choćby konturów swoich rąk. Niespodziewanie, ktoś zaczął sapać mu nad uchem. Instynktownie odwrócił się i na oślep złapał postać za rękę. Z tego wszystkiego zapomniał, że Misty też tu była.
- Co się dzieje? – szepnęła, nachylając się. Przez te ciemności kompletnie straciła kontrolę nad własnym ciałem oraz refleks, więc zderzyła się czołem z Justinem. Chłopak jęknął przeciągle. Mogła sobie tylko wyobrazić, że właśnie łapie się za czoło.
- Nie wiem – warknął. Poczuła delikatny powiew wiatru, co oznaczało, że ją wyminął. – Nie ruszaj się stąd – polecił. Zdawałoby się, że jego głos dochodził spod drzwi.
Szatyn jednak został zmuszony do zatrzymania się w pół kroku. Jego klatkę piersiową bowiem przeszył przeraźliwy ból. Automatycznie przyłożył do niej rękę, z trudem łapiąc najmniejszy oddech. Miał wrażenie, że płuca mu się skurczyły. Miał sucho w ustach i nawet przełknięcie śliny nie pomagało. Oparł się o ścianę, ze spuszczoną głową. Cała ta ciemność wirowała mu przed oczami. Z sekundy na sekundę jego serce kołatało mocniej, jakby przebiegło maraton. Dłonie stały się zimne i zaczęły się pocić.
- Justin… - usłyszał słaby głos za plecami. Nie miał siły się odwrócić. Napadł go kaszel i przez to jeszcze bardziej się dusił.
- Ta-tabletki… - wyjęczał, ochryple. Głos Biebera brzmiał nienaturalnie, jakby należał do kogoś innego. – Górna szuflada… - wskazał brodą.
Nie widział jej. Usłyszał tylko jak z hukiem otwiera komodę i przeszukuje ją chaotycznie. Panika powoli przesiąkała umysł dziewczyny. Nigdy nie pomyślałaby, że od niej może zależeć ludzkie życie. Justin przecież mógł umierać! A ona nie potrafiła znaleźć cholernych tabletek!
- Tu nic nie ma! – krzyknęła i złapała się za głowę. Nie przestawała szukać, ale powoli traciła nadzieję. Kątem oka spojrzała w kierunku chłopaka. Kontury wskazywały na to, że wciąż opiera się o ścianę. Słyszała jego ciężki i nierównomierny oddech. Wariowała.
- Musi… być… - sapnął i znów dopadł go kaszel. Jakby tego było mało, czuł, że traci na sile. Doskonale wiedział do czego to prowadzi. W najlepszym wypadku zemdleje. Pomyśleć, że to wszystko jego wina, bo znów zapomniał o regularnym braniu lekarstw. Usilnie starał się przezwyciężyć dolegliwości i znaleźć grunt pod nogami, ale nie mógł uzyskać równowagi. Zaciskał mocno powieki, nie chcąc otworzyć oczu. Bał się, że gdy tylko to zrobi, będzie jeszcze gorzej.- Błagam, Mis… szy-szy-szybciej.
- Mam! – wrzasnęła i biegiem ruszyła do niego. Serce łomotało jej w piersi, a nogi zrobiły się jak z waty. Wyspała parę tabletek na rękę. Wcześniej jednak kilka z nich powędrowało na ziemię, ale nie dbała o to. Wystawiła dłoń do Justina. Pospiesznie zabrał od niej lekarstwo, ułożył na języku, po czym przechylił głową i połknął, nawet nie popijając.
Pomogła mu doczłapać się do łóżka, gdzie usiadł, chowając twarz w dłoniach. Nadal odczuwał ból w okolicy serca, ale z każdą chwilą, słabł. Poczuł wyraźną ulgę. Wszystko powolutku wracało do normy. Jak zawsze. Ostatnio dość często sytuacje tego typu, przeszkadzały mu w normalnym funkcjonowaniu. Mięsień w lewej piersi chłopaka wrócił do swojego normalnego rytmu. Uniósł głowę i otworzył oczy. W tym samym momencie światło ponownie rozbłysło w całym pomieszczeniu.
Wzdrygnął się, zauważywszy jak Misty bacznie mu się przygląda. Musiała upewnić się czy wszystko z nim w porządku. Wyglądał normalnie. Nic nie wskazywało na to, że przed paroma momentalnie ledwo oddychał.
- Co to miało znaczyć!? – spytała oburzona, przyjmując groźny wyraz twarzy. Pragnęła, aby uwierzył, że tak łatwo mu nie odpuści. Nie tym razem!
- Nic – mruknął, zupełnie od niechcenia, jakby to było takie oczywiste. Wstał i wzruszył ramionami, po czym wyszedł z pokoju. Misty udała się za nim, niczym cień. Złapała go za wytatuowane ramię i zmusiła, by na nią spojrzał. Brązowe tęczówki chłopaka przyjęły ciemniejszą barwę i nie wyrażały żadnych emocji.
- Jeśli to było nic, to jesteś kretynem, Bieber – syknęła. Roześmiał się radośnie. Nie wiedziała, czy śmiał się z niej, czy może tak reagował, gdy ktoś go obraża. Wywrócił teatralnie oczami. Głupkowaty uśmieszek na stałe zadomowił się na jego twarzy.
- Jestem chory, Mis – potrząsnął głową. – Moje serce nie jest tak silne, jak twoje – dodał i pstryknął ją w nos. Ewidentnie wypierał problem. Otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła. – Zespół skróconego QT – wyprzedził odpowiedź, na pytanie które cisnęło jej się na język.
Nie czekając na reakcje dziewczyny, ruszył dalej. Ciekawość go zżerała. Musiał dowiedzieć się, co się stało.
- Dziwne – zmarszczyła brwi, przypominając sobie ważny fakt. – To choroba dziedziczna? – spytała. Spowodowała tym, że Justin zatrzymał się w miejscu. Powoli kiwnął głową. – Stefan na to choruje…
Nagle wszystko stało się jasne. Odpowiedź na wszystkie pytanie, które męczyły Justina, znajdowała się pod jego nosem. Zrozumiał jak głupi był, skoro tego nie zauważył. Nie odpowiedział. Za bardzo go to zszokowało. Kiedyś brał pod uwagę to, że młody Drake może być w to zamieszany, ale szybko wybił to sobie z głowy.
Wszedł do salonu. Jedna z kuchennych szyb została wybita. Szkło walało się po całej podłodze. Przy stole siedziała załamana Laurel oraz Stefan, a Christian krążył zdenerwowany po pokoju.
- Koledzy znowu wpadli cię odwiedzić, Stef? – powiedział wymuszonym głosem, uśmiechając się w najbardziej arogancki sposób, jaki znał.
Stefan tylko skarcił go wzrokiem. Nie miał już siły. Myślał, że przyjazd tutaj pozwoli mu uciec od problemów. Nie przewidział tego, że przywleką się za nim do Phoenix.

Czarny Jeep zgrabnie zaparkował na podjeździe. Sekundę później z jego wnętrza wyłonił się trzydziestoczteroletni mężczyzna. Wiatr mierzwił jego jasnobrązowe włosy, postawione do góry. Ciemne oczy, ukrył pod markowymi okularami przeciwsłonecznymi, które wsunął na nos. Usta zacisnął w wąską linię i rozejrzał się podejrzliwie po okolicy. Nic nadzwyczajnego się nie działo. Młoda para spacerowała, trzymając się za dłonie, pojedyncze samochody przemierzały ulicę.
Stefan miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę i dzięki niej nie odczuwał zimna, panującego na dworze. Sięgnął na tylne siedzenia auta, by po chwili wyciągnąć stamtąd torbę treningową. Ostatnie dwie godziny spędził na siłowni i szczerze mówiąc, dobrze mu to zrobiło na duchu. Choć na chwilę oderwał się od problemów.
Niedbale przerzucił torbę przez ramię i podciągnął na tyłek ulubione dżinsy. Ruszył przed siebie. Był wykończony, dlatego przejście chociażby kilku kroków, wymagało od niego ogromnego wysiłku. Marzył o zimnym piwie, łóżku i jakimś dobrym filmie.
Niestety musiał odłożyć swoje pragnienia na dalszy plan, bowiem usłyszał szelest za plecami. Gdy się odwrócił, zamarł. Wiedział, że ten moment w końcu nadejdzie, ale liczył na to,że nastąpi to później, niż wcześniej. Westchnął ciężko.
- Trudno cię złapać, Stef – mruknął chłopak, który stał naprzeciw  niego. Na głowę nasunięty miał kaptur, od grubej, czarnej bluzy. Jego spodnie również były w tym samym kolorze. Stefan nie musiał widzieć twarzy towarzysza. Poznał go po tym nietypowym głosie.
- Takie czasy – wzruszył ramionami szatyn. – Naprawdę wspaniale cię widzieć, ale próbuję ułożyć sobie życie, więc… narazie! – dodał entuzjastycznie, a później pomachał do znajomego. Ten jednak nie zamierzał odpuścić tak szybko. W mgnieniu oka wyrósł na drodze Stefana. Jakim cudem mu się to udało?
- Posłuchaj – syknął. – Lubię cię, Stefan. Weź sobie do serca moją radę – spojrzał na niego przelotnie. – Dostosuj się do Freddiego. Inaczej robale cię zeżrą.
O świetnie! Czy w ten sposób mu groził?
Nagle coś w nim pękło. Złość, którą tłumił gdzieś na dnie przez cały ten czas, próbowała znaleźć ujście. Tym razem nie zamierzał jej tego uniemożliwiać. Posłał mordercze spojrzenie w kierunku towarzysza. Czuł jak adrenalina pulsuje w jego żyłach. Dwa szybkie kroki i znalazł się centymetry od partnera. Złapał go za rękę, wykręcił ją i pociągnął w dół. Nie na darmo uchodził za najlepszego bijatykę. Już jako dziecko, ojciec szkolił go na doskonałego boksera.
Osobnik upadł na zimny chodnik. Stefan nacisnął kolanem na jego łokieć, sprawiając mu jeszcze większy ból. Ofiara zrozumiała, kto jest panem. Drake pochylił się ku niemu i szepnął wprost do ucha przeciwnika:
- Myślę, że Fred sam powinien to załatwić – mruknął i popychając znajomego, puścił go. Chłopak wylądował dłońmi na ziemi i zaczął głośno dyszeć. – Czyżby stracił swoje umiejętności do negocjacji? – zagadnął, udając zamyślenie. – Przy okazji, zostawiłem to gówno. Nie zamierzam wracać.

Głośne trzaśnięcie drzwiami, wyrwało Justina z głębokich przemyśleń. Od kilku godzin siedział bez ruchu na kanapie, a w dłoni trzymał pilota. Co parę sekund przełączał kanały, licząc na to, że znajdzie odpowiedni dla siebie program. Niestety wszystko było do bani, a on tylko wpatrywał się w ekran bez celu.
Ucieszył się, słysząc, że ktoś wrócił do domu. Od rana w mieszkaniu panowały pustki. Odwrócił głowę, w stronę holu. Jak się okazało, wrócił Stefan. Był trochę zdyszany i zdawał się nawet nie dostrzec Justina. Dlatego też nastolatek odchrząknął nieznacznie. Drake leniwie przeniósł swój wzrok na osiemnastolatka i przystanął.
Bieber poczuł, że to ten moment, kiedy rozmawiają szczerze, prosto od serca. Musiał poznać prawdę. A ta chwila była idealna. Sami w mieszkaniu, tak, że nikt nie mógł im przerwać.
- Dasz mi wreszcie sobie pomóc? – zagadnął szatyn, podnosząc się z wypoczynku. Zatrzymał się obok Stefana i oparłszy się o ścianę, zmierzył go wzrokiem.
Z ust mężczyzny wydobyło się westchnięcie, a jego pierś zafalowała tak, jakby westchnięcie kosztowało go wiele wysiłku. W oczach szatyna nie było życia. Błądził pustym wzrokiem po twarzy towarzysza.
- Nie rozumiem po jaką cholerę tak bardzo chcesz się w to wpierzać – potrząsnął głową zdegustowany. Parę razy cmoknął w powietrzu. Wyglądał tak, jakby nad czymś usilnie rozmyślał. – To mój problem. Poradzę sobie sam… - dodał i odwrócił się do chłopaka plecami, by ruszyć naprzód.
Teraz, alby nigdy!
- Myślę, że jesteś moim ojcem, Stef… 

*
Przed nami ostatni rozdział, w którym większość się wyjaśni. A później zostawią tą historię. Nie wiem, może kiedyś jeszcze tutaj wrócę. 
 Dziękuje, że wiele z was zajrzało również na moje inne opowiadania.

 Jak może już wiecie, 30 czerwca oficjalnie ruszam z nowym opowiadaniem! (striptease-club). Jeśli macie twittera proszę dajcie RT, w tym linku -> KLIK <- jak widzicie chciałabym dotrzeć do dużej ilości czytelników. Wiem, że jesteście w stanie wiele zrobić, więc pomóżcie! Będę wam bardzo, bardzo widzęczna! 

Po długim namyśle, postanowiłam również publikować opowiadanie, nie dotyczące Justina. Ugh - pewnie jękniecie. Rozumiem, że wolicie, kiedy on jest głównym bohaterem, ale jeżeli lubicie moją twórczość... Dlaczego nie zajrzycie na opowiadanie o kimś innym? Wystarczy, że wejdziecie na prometido-prestado i przeczytacie kilka pierwszych linijek. Zrozumiem jeśli wtedy nie będziecie chcieli tego czytać, ale chociaż spróbujcie! Proszę! Wiem, że nie zdobędę tam tyle czytelników co na ff o Justinie, ale się staram! A może dzięki temu sami polubicie tą postać, choć zawsze podchodziliście do niej dość sceptycznie?