Z trudem
przełknąwszy ślinę, zmusił nogi do ruchu. Oprócz mroku, w pomieszczeniu
panowała również cisza. Justin bez problemu słyszał swój przyśpieszony oddech
oraz szaleńczo bijące serce. Był zdezorientowany. Nie miał pojęcia, co mógł
oznaczać nagły brak prądu. Po omacku podszedł do okna i dyskretnie wyjrzał zza
firanki. Ktoś stał pod tym samym drzewem, co ostatnio. Bieber zrozumiał, że to osoba, która zadała mu cios prosto w żebra. Dałby sobie za tą pewność,
rękę uciąć!
Czuł niepokój
w podbrzuszu. W dodatku nie mógł dostrzec choćby konturów swoich rąk.
Niespodziewanie, ktoś zaczął sapać mu nad uchem. Instynktownie odwrócił się i
na oślep złapał postać za rękę. Z tego wszystkiego zapomniał, że Misty też tu
była.
- Co się
dzieje? – szepnęła, nachylając się. Przez te ciemności kompletnie straciła
kontrolę nad własnym ciałem oraz refleks, więc zderzyła się czołem z Justinem.
Chłopak jęknął przeciągle. Mogła sobie tylko wyobrazić, że właśnie łapie się za
czoło.
- Nie wiem –
warknął. Poczuła delikatny powiew wiatru, co oznaczało, że ją wyminął. – Nie
ruszaj się stąd – polecił. Zdawałoby się, że jego głos dochodził spod drzwi.
Szatyn jednak
został zmuszony do zatrzymania się w pół kroku. Jego klatkę piersiową bowiem
przeszył przeraźliwy ból. Automatycznie przyłożył do niej rękę, z trudem łapiąc
najmniejszy oddech. Miał wrażenie, że płuca mu się skurczyły. Miał sucho w
ustach i nawet przełknięcie śliny nie pomagało. Oparł się o ścianę, ze
spuszczoną głową. Cała ta ciemność wirowała mu przed oczami. Z sekundy na
sekundę jego serce kołatało mocniej, jakby przebiegło maraton. Dłonie stały się
zimne i zaczęły się pocić.
- Justin… -
usłyszał słaby głos za plecami. Nie miał siły się odwrócić. Napadł go kaszel i
przez to jeszcze bardziej się dusił.
- Ta-tabletki…
- wyjęczał, ochryple. Głos Biebera brzmiał nienaturalnie, jakby należał do
kogoś innego. – Górna szuflada… - wskazał brodą.
Nie widział
jej. Usłyszał tylko jak z hukiem otwiera komodę i przeszukuje ją chaotycznie.
Panika powoli przesiąkała umysł dziewczyny. Nigdy nie pomyślałaby, że od niej
może zależeć ludzkie życie. Justin przecież mógł umierać! A ona nie potrafiła
znaleźć cholernych tabletek!
- Tu nic nie
ma! – krzyknęła i złapała się za głowę. Nie przestawała szukać, ale powoli
traciła nadzieję. Kątem oka spojrzała w kierunku chłopaka. Kontury wskazywały
na to, że wciąż opiera się o ścianę. Słyszała jego ciężki i nierównomierny
oddech. Wariowała.
- Musi… być… -
sapnął i znów dopadł go kaszel. Jakby tego było mało, czuł, że traci na sile.
Doskonale wiedział do czego to prowadzi. W najlepszym wypadku zemdleje.
Pomyśleć, że to wszystko jego wina, bo znów zapomniał o regularnym braniu
lekarstw. Usilnie starał się przezwyciężyć dolegliwości i znaleźć grunt pod
nogami, ale nie mógł uzyskać równowagi. Zaciskał mocno powieki, nie chcąc
otworzyć oczu. Bał się, że gdy tylko to zrobi, będzie jeszcze gorzej.- Błagam,
Mis… szy-szy-szybciej.
- Mam! –
wrzasnęła i biegiem ruszyła do niego. Serce łomotało jej w piersi, a nogi
zrobiły się jak z waty. Wyspała parę tabletek na rękę. Wcześniej jednak kilka z
nich powędrowało na ziemię, ale nie dbała o to. Wystawiła dłoń do Justina.
Pospiesznie zabrał od niej lekarstwo, ułożył na języku, po czym przechylił
głową i połknął, nawet nie popijając.
Pomogła mu
doczłapać się do łóżka, gdzie usiadł, chowając twarz w dłoniach. Nadal odczuwał
ból w okolicy serca, ale z każdą chwilą, słabł. Poczuł wyraźną ulgę. Wszystko
powolutku wracało do normy. Jak zawsze. Ostatnio dość często sytuacje tego
typu, przeszkadzały mu w normalnym funkcjonowaniu. Mięsień w lewej piersi
chłopaka wrócił do swojego normalnego rytmu. Uniósł głowę i otworzył oczy. W
tym samym momencie światło ponownie rozbłysło w całym pomieszczeniu.
Wzdrygnął się,
zauważywszy jak Misty bacznie mu się przygląda. Musiała upewnić się czy
wszystko z nim w porządku. Wyglądał normalnie. Nic nie wskazywało na to, że
przed paroma momentalnie ledwo oddychał.
- Co to miało
znaczyć!? – spytała oburzona, przyjmując groźny wyraz twarzy. Pragnęła, aby
uwierzył, że tak łatwo mu nie odpuści. Nie tym razem!
- Nic –
mruknął, zupełnie od niechcenia, jakby to było takie oczywiste. Wstał i
wzruszył ramionami, po czym wyszedł z pokoju. Misty udała się za nim, niczym
cień. Złapała go za wytatuowane ramię i zmusiła, by na nią spojrzał. Brązowe
tęczówki chłopaka przyjęły ciemniejszą barwę i nie wyrażały żadnych emocji.
- Jeśli to
było nic, to jesteś kretynem, Bieber – syknęła. Roześmiał się radośnie. Nie
wiedziała, czy śmiał się z niej, czy może tak reagował, gdy ktoś go obraża.
Wywrócił teatralnie oczami. Głupkowaty uśmieszek na stałe zadomowił się na jego
twarzy.
- Jestem
chory, Mis – potrząsnął głową. – Moje serce nie jest tak silne, jak twoje –
dodał i pstryknął ją w nos. Ewidentnie wypierał problem. Otworzyła usta, ale po
chwili je zamknęła. – Zespół skróconego QT – wyprzedził odpowiedź, na pytanie
które cisnęło jej się na język.
Nie czekając
na reakcje dziewczyny, ruszył dalej. Ciekawość go zżerała. Musiał dowiedzieć
się, co się stało.
- Dziwne –
zmarszczyła brwi, przypominając sobie ważny fakt. – To choroba dziedziczna? –
spytała. Spowodowała tym, że Justin zatrzymał się w miejscu. Powoli kiwnął
głową. – Stefan na to choruje…
Nagle wszystko
stało się jasne. Odpowiedź na wszystkie pytanie, które męczyły Justina,
znajdowała się pod jego nosem. Zrozumiał jak głupi był, skoro tego nie
zauważył. Nie odpowiedział. Za bardzo go to zszokowało. Kiedyś brał pod uwagę
to, że młody Drake może być w to zamieszany, ale szybko wybił to sobie z głowy.
Wszedł do
salonu. Jedna z kuchennych szyb została wybita. Szkło walało się po całej
podłodze. Przy stole siedziała załamana Laurel oraz Stefan, a Christian krążył
zdenerwowany po pokoju.
- Koledzy
znowu wpadli cię odwiedzić, Stef? – powiedział wymuszonym głosem, uśmiechając
się w najbardziej arogancki sposób, jaki znał.
Stefan tylko
skarcił go wzrokiem. Nie miał już siły. Myślał, że przyjazd tutaj pozwoli mu
uciec od problemów. Nie przewidział tego, że przywleką się za nim do Phoenix.
Czarny Jeep
zgrabnie zaparkował na podjeździe. Sekundę później z jego wnętrza wyłonił się
trzydziestoczteroletni mężczyzna. Wiatr mierzwił jego jasnobrązowe włosy,
postawione do góry. Ciemne oczy, ukrył pod markowymi okularami
przeciwsłonecznymi, które wsunął na nos. Usta zacisnął w wąską linię i
rozejrzał się podejrzliwie po okolicy. Nic nadzwyczajnego się nie działo. Młoda
para spacerowała, trzymając się za dłonie, pojedyncze samochody przemierzały
ulicę.
Stefan miał na
sobie czarną, skórzaną kurtkę i dzięki niej nie odczuwał zimna, panującego na
dworze. Sięgnął na tylne siedzenia auta, by po chwili wyciągnąć stamtąd torbę
treningową. Ostatnie dwie godziny spędził na siłowni i szczerze mówiąc, dobrze
mu to zrobiło na duchu. Choć na chwilę oderwał się od problemów.
Niedbale
przerzucił torbę przez ramię i podciągnął na tyłek ulubione dżinsy. Ruszył
przed siebie. Był wykończony, dlatego przejście chociażby kilku kroków,
wymagało od niego ogromnego wysiłku. Marzył o zimnym piwie, łóżku i jakimś
dobrym filmie.
Niestety
musiał odłożyć swoje pragnienia na dalszy plan, bowiem usłyszał szelest za
plecami. Gdy się odwrócił, zamarł. Wiedział, że ten moment w końcu nadejdzie,
ale liczył na to,że nastąpi to później, niż wcześniej. Westchnął ciężko.
- Trudno cię
złapać, Stef – mruknął chłopak, który stał naprzeciw niego. Na głowę nasunięty miał kaptur, od
grubej, czarnej bluzy. Jego spodnie również były w tym samym kolorze. Stefan nie
musiał widzieć twarzy towarzysza. Poznał go po tym nietypowym głosie.
- Takie czasy
– wzruszył ramionami szatyn. – Naprawdę wspaniale cię widzieć, ale próbuję
ułożyć sobie życie, więc… narazie! – dodał entuzjastycznie, a później pomachał
do znajomego. Ten jednak nie zamierzał odpuścić tak szybko. W mgnieniu oka
wyrósł na drodze Stefana. Jakim cudem mu się to udało?
- Posłuchaj –
syknął. – Lubię cię, Stefan. Weź sobie do serca moją radę – spojrzał na niego
przelotnie. – Dostosuj się do Freddiego. Inaczej robale cię zeżrą.
O świetnie!
Czy w ten sposób mu groził?
Nagle coś w
nim pękło. Złość, którą tłumił gdzieś na dnie przez cały ten czas, próbowała
znaleźć ujście. Tym razem nie zamierzał jej tego uniemożliwiać. Posłał
mordercze spojrzenie w kierunku towarzysza. Czuł jak adrenalina pulsuje w jego
żyłach. Dwa szybkie kroki i znalazł się centymetry od partnera. Złapał go za
rękę, wykręcił ją i pociągnął w dół. Nie na darmo uchodził za najlepszego
bijatykę. Już jako dziecko, ojciec szkolił go na doskonałego boksera.
Osobnik upadł
na zimny chodnik. Stefan nacisnął kolanem na jego łokieć, sprawiając mu jeszcze
większy ból. Ofiara zrozumiała, kto jest panem. Drake pochylił się ku niemu i
szepnął wprost do ucha przeciwnika:
- Myślę, że
Fred sam powinien to załatwić – mruknął i popychając znajomego, puścił go.
Chłopak wylądował dłońmi na ziemi i zaczął głośno dyszeć. – Czyżby stracił
swoje umiejętności do negocjacji? – zagadnął, udając zamyślenie. – Przy okazji,
zostawiłem to gówno. Nie zamierzam wracać.
Głośne
trzaśnięcie drzwiami, wyrwało Justina z głębokich przemyśleń. Od kilku godzin
siedział bez ruchu na kanapie, a w dłoni trzymał pilota. Co parę sekund
przełączał kanały, licząc na to, że znajdzie odpowiedni dla siebie program.
Niestety wszystko było do bani, a on tylko wpatrywał się w ekran bez celu.
Ucieszył się,
słysząc, że ktoś wrócił do domu. Od rana w mieszkaniu panowały pustki. Odwrócił
głowę, w stronę holu. Jak się okazało, wrócił Stefan. Był trochę zdyszany i
zdawał się nawet nie dostrzec Justina. Dlatego też nastolatek odchrząknął
nieznacznie. Drake leniwie przeniósł swój wzrok na osiemnastolatka i przystanął.
Bieber poczuł,
że to ten moment, kiedy rozmawiają szczerze, prosto od serca. Musiał poznać
prawdę. A ta chwila była idealna. Sami w mieszkaniu, tak, że nikt nie mógł im przerwać.
- Dasz mi
wreszcie sobie pomóc? – zagadnął szatyn, podnosząc się z wypoczynku. Zatrzymał
się obok Stefana i oparłszy się o ścianę, zmierzył go wzrokiem.
Z ust
mężczyzny wydobyło się westchnięcie, a jego pierś zafalowała tak, jakby
westchnięcie kosztowało go wiele wysiłku. W oczach szatyna nie było życia.
Błądził pustym wzrokiem po twarzy towarzysza.
- Nie rozumiem
po jaką cholerę tak bardzo chcesz się w to wpierzać – potrząsnął głową
zdegustowany. Parę razy cmoknął w powietrzu. Wyglądał tak, jakby nad czymś
usilnie rozmyślał. – To mój problem. Poradzę sobie sam… - dodał i odwrócił się
do chłopaka plecami, by ruszyć naprzód.
Teraz, alby
nigdy!
- Myślę, że
jesteś moim ojcem, Stef…
*
Przed nami ostatni rozdział, w którym większość się wyjaśni. A później zostawią tą historię. Nie wiem, może kiedyś jeszcze tutaj wrócę.
Dziękuje, że wiele z was zajrzało również na moje inne opowiadania.
Jak może już wiecie, 30 czerwca oficjalnie ruszam z nowym opowiadaniem! (striptease-club). Jeśli macie twittera proszę dajcie RT, w tym linku -> KLIK
<- jak widzicie chciałabym dotrzeć do dużej ilości czytelników.
Wiem, że jesteście w stanie wiele zrobić, więc pomóżcie! Będę wam
bardzo, bardzo widzęczna!
Po długim namyśle, postanowiłam również publikować opowiadanie, nie
dotyczące Justina. Ugh - pewnie jękniecie. Rozumiem, że wolicie, kiedy
on jest głównym bohaterem, ale jeżeli lubicie moją twórczość... Dlaczego
nie zajrzycie na opowiadanie o kimś innym? Wystarczy, że wejdziecie na prometido-prestado
i przeczytacie kilka pierwszych linijek. Zrozumiem jeśli wtedy nie
będziecie chcieli tego czytać, ale chociaż spróbujcie! Proszę! Wiem, że
nie zdobędę tam tyle czytelników co na ff o Justinie, ale się staram! A
może dzięki temu sami polubicie tą postać, choć zawsze podchodziliście
do niej dość sceptycznie?